09-02-2011
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
„Zając z Patagonii" - autobiograficzna książka Claude'a Lanzmanna, reżysera wstrząsającego dokumentu „Shoah" - to barwna i fascynująca opowieść, która jednak niekiedy może denerwować, zwłaszcza polskiego czytelnika.
Powiedzieć, że 85-letni dziś Lanzmann miał ciekawe życie, to mało. Urodzonego we Francji w rodzinie żydowskiej Claude'a w czasie wojny nie dotknęły specjalnie antyżydowskie represje. Należał za to do francuskiego ruchu oporu, po wojnie studiował na Sorbonie, został dziennikarzem, publicystą, dokumentalistą, a także działaczem politycznym sympatyzującym z lewicą. Jako dziennikarz i dokumentalista jeździł m.in. do maoistowskich Chin, Korei Północnej i Izraela, jako aktywista - zabiegał m.in. o niepodległość Algierii, choć gdy ta już odzyskała wolność, przestał z nią sympatyzować. Znakomity, z pogranicza surrealizmu, jest opis wyprawy Lanzmanna do Korei w latach 50. i dość szczególnego romansu z miejscową pielęgniarką - niemal na oczach bezpieki.
Lanzmann przyjaźnił się również z wybitnymi intelektualistami francuskimi, w tym Jean-Paulem Sartrem i Simone de Beauvoir - z tą ostatnią łączyła go zresztą nie tylko przyjaźń. Znał i zna wielu polityków, znakomitych aktorów i artystów . O tym wszystkim niezwykle ciekawie pisze w swojej książce.
Ostatnie rozdziały „Zająca w Patagonii" to opowieść o „Shoah" - dziele życia Claude'a Lanzmanna, ponaddziewięciogodzinnym filmie dokumentalnym, którego realizacja zajęła autorowi dwanaście lat i który ukończył w 1985 r. Lanzmann opowiada, jak dojrzewała w nim myśl, by nakręcić dokument o Zagładzie, o której opowiadaliby ci, którzy się z nią bezpośrednio zetknęli, a więc ocaleni członkowie Sonderkommando oraz sami oprawcy. Pisze o trudnościach w realizacji dokumentu i w pozyskiwaniu pieniędzy, a także w dotarciu do świadków. Wiele lat trwało, nim odnalazł żydowskiego fryzjera Abrahama Bombę, jednego z głównych bohaterów filmu. Ci, którzy oglądali „Shoah", wiedzą, że długiej sekwencji, w czasie której Abraham opowiada, jak strzygł Żydówki idące do gazu, nie da się zapomnieć. Natomiast historie o tym, jak Lanzmann ukrytą kamerą nagrywał nazistów, mogłyby się znaleźć w książce sensacyjnej - i piszę to bez ironii.
Dwie rzeczy drażnią, gdy się czyta tę arcyciekawą autobiografię: zupełny brak skromności autora oraz jego bezwarunkowe przekonanie o polskim antysemityzmie. Na to, że Lanzmann cytując innych pisze peany na swoją część, można jednak przymknąć oczy. Druga sprawa jest poważniejsza. To prawda, że wśród Polaków byli i są antysemici, lecz uogólnianie jest niesprawiedliwe. Lanzmann jeździł po Polsce, oglądał miejsca, w których dokonywano Zagłady i rozmawiał z polskimi świadkami, głównie chłopami, ale nie interesowało go, że w czasie wojny Polska była pod niemiecką okupacją, a za ukrywanie Żydów Polakom groziła śmierć. Z filmu, ale również z książki można czasami odnieść wrażenie, że dla Lanzmanna Polacy mieszkający w pobliżu obozów śmierci są prawie tak samo winni jak zatrudnieni tam Niemcy czy Ukraińcy.
Mimo powyższych zastrzeżeń to książka znakomita. Nie sposób odmówić Claude'owi Lanzmannowi umiejętności i prawdziwej pasji opowiadania. I to, co chyba najistotniejsze: „Zając z Patagonii" jest cennym suplementem do „Shoah" - dzieła niepowtarzalnego w światowej kinematografii, nawet jeśli niektórzy uważają ten film za antypolski.