16-01-2015
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
Hollywood kocha takie filmy, ale nie tylko Hollywood. "Gra tajemnic" to uniwersalne, pełne wdzięku i klasy kino.
Obraz zainspirowany został prawdziwymi wydarzeniami. Bohaterem jest Alan Turing (), brytyjski matematyk, który w kluczowym momencie II wojny światowej złamał niemiecki kod Enigmy, a jego prace przyczyniły się do powstania dzisiejszych komputerów.
Tak naprawdę dzieło Mortena Tylduma można określić dwoma słowami - dobry i ciekawy. Norweg miał o tyle ułatwione zadanie, że wziął się za naprawdę interesującą historię (choć ). Reżyser jednak wykorzystał potencjał opowieści o wybitnym aspołecznym matematyku na dodatek homoseksualiście, od którego zależały losy milionów ludzi. Tyldum płynnie prowadzi narrację, choć w trzech różnych przedziałach czasowych. Nie przesadza z zarzucaniem widza danymi, nie próbuje w jednym filmie streścić ogromu wojny i całego życia . Wybiera fragmenty, ważne momenty i na nich się skupia, co nadaje jego obrazowi pewnej intymności, kameralności.
Mimo iż opowiada o wielkich rzeczach, robi to skromnymi środkami. Z pewną lekkością, humorem i urokiem, w czym niemała zasługa rozpromieniającej ekran, zaskakująco powściągliwej w swej grze Keiry Knightley. Alan jest prywatnie dość odpychająca postacią, co nie przeszkadza, by mu kibicować i współczuć, za co z kolei należą się brawa Benedictowi Cumberbatchowi.
"Gra tajemnic" pod wieloma względami przypomina "Jak zostać królem" sprzed kilku lat. To nie epickie dzieło o geniuszu, który zmienił bieg historii, lecz po prostu o pewnym niezwykłym człowieku, który zmagał się z wieloma problemami. Opowieść o Enigmie ujęta w bardzo ludzkim wymiarze.
Zobacz zwiastun filmu