14-05-2012
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
Niedawno powstałe wydawnictwo Wielka Litera zaczęło od mocnego i celnego uderzenia. Nie, nie chodzi o książkę Janusza L. Wiśniewskiego, ale o „Dziennik" Jerzego Pilcha. Chciałoby się powiedzieć, że to lektura dla wszystkich, którzy w swym życiu kierują się zdrowym rozsądkiem. Ale ponieważ „zdrowy rozsądek" jest pojęciem względnym, powiemy inaczej - to lektura dla wszystkich, którzy nie wierzą w zamach smoleński. Czyli, mamy nadzieję, jednak dla większości.
W „Dzienniku", którego obszerne fragmenty drukowane były w „Przekroju", obcujemy z Pilchem felietonistą, gawędziarzem, pamiętnikarzem, komentatorem. Oczywiście, we wszystkich tych rolach Pilch jest już doskonale znany, również ze swoich powieści, ale tutaj nie musi konfabulować, tylko wprost i konkretnie odnosi się do otaczającej (i czasami atakującej) go rzeczywistości, łącząc najlepsze cechy swojego literackiego stylu.
Pisze więc Pilch o polityce i politykach, katastrofie smoleńskiej, piłce nożnej, rodzinnej Wiśle i Warszawie, w której obecnie mieszka, rodzinie i znajomych, książkach, które ostatnio przeczytał, prowadzi też polemikę (z Januszem Rudnickim). Pisze dowcipnie, a raczej ironicznie, mądrze, rozsądnie (i jest to rozsądek wzięty od ewangelików), również intrygująco.
w naszym narodzie zostały skutecznie zdewaluowane. Nie wiemy, czy jest dla kogoś autorytetem , wiemy natomiast, że warto go słuchać, bo jego zapiski w „Dzienniku" z lat 2010-2011 są dobrą odtrutką na brednie, niekiedy monstrualne, które płyną z ust nie tylko z ust polityków. A czytanie Pilcha... Cóż, przyjemność gwarantowana.