16-11-2006
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
– Opowiadania teraz układam. Zbiór opowieści z innej parafii – mówi bohater pierwszej z historii zawartych w nowej książce Jerzego Pilcha 'Moje pierwsze samobójstwo', wzięty literat, rocznik pięćdziesiąty trzeci, w rozmowie z Najpiękniejszą Kobietą Świata. W jakim stopniu jest nim sam autor, wie do końca tylko Jerzy Pilch. Lecz nie ma wątpliwości, że nowa proza laureata Nike to zaskakująca kreacja autobiograficzna.
Miłośnicy Pilcha znajdą tu oczywiście szalone uwielbienie dla damskich wdzięków, osobliwe przygody czy mniej lub bardziej skryte popijanie. Natychmiast rozpoznają charakterystyczny, błyskotliwy, słodkokwaśny styl, pozwalający śmiać się w głos z Anki Chow Chow czy „początkującej piosenkarki w jaszczurczozielonej sukni”. A jednak pobrzmiewa w nim coś nowego: to Pilch nostalgiczny, a nawet poetycki, odwołujący się do rodzinnych wspomnień, które pod jego piórem tajemniczo odrywają się od ziemi.
„Inna parafia” to bowiem jego rodzinna Wisła i okolice: miejsce, w którym panują „luterskie zasady”, straszą „luterskie zmory”, ba, nawet stringi są „luterskie”! To Babka Pechowa, „tancerka Pana Boga”, a zarazem „wirtuozka kunsztu mycia i ubierania trupów”, jej drugi mąż, Dziadek Pech, próbujący bez powodzenia tak ustawić pięć zegarów, by dzwoniły jednocześnie czy majster Sztwiertnia, twórca cud-stolika do gry w szachy... To wreszcie dom, rodzice i dawni przyjaciele „ewangelickiego narratora wszechwiedzącego”: matka, ojciec, pracujący nad machiną samoczynnie zraszającą kwietniki balkonowe, niezwykle zdolny kolega Janek, któremu potem jakoś się nie powiodło...
– Powieść mniej jak powieść, a tom opowiadań więcej jak tom opowiadań? – pyta Najpiękniejsza Kobieta Świata. Bohatera to złości, a potem zastanawia się, czy aby faktycznie nie został odkryty jego sekret warsztatowy. Bo nowe opowiadania Pilcha z postaciami z przeszłości, które nikną, by powrócić, powiązane pajęczyną miłości i protestu, zachwytu, zdziwienia i bezradności, należy traktować jako jedną całość. „Na frazę, że jest tak strasznie, że aż śmiesznie, byłem zbyt niewinny i zbyt młody” – pisze Pilch, spoglądając wstecz z perspektywy pięćdziesięcioparolatka.
Pękamy ze śmiechu, czytając o kuchennej awanturze rodziców narratora, w której matka wylewa na ojca zupę grzybową, a on w nią słoikiem z kompotem. Chichoczemy na myśl, że „szkła kontaktowe prowadzą do eksterminacji okularnic”. Uśmiechamy się przy opowieści o „znakach” dawanych Babce w postaci stukania w kuchenne okno... W pewnym momencie – kiedy? – ten uśmiech zamiera. W ostatnim zdaniu zbioru bohater zwraca się do wyłuskanej nagle z pamięci, swej największej miłości: „Aria! Aria! Aria! Gdzie jest nasze życie?”.