06-04-2014
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
Historia Chrystusa przedstawiona niczym w bryku z Ewangelii. Taka seria ruchomych ilustracji do Biblii dla dzieci…
Po opowieści o życiu Jezusa trudno oczekiwać niespodziewanych zwrotów akcji. Skoro jednak kolejny twórca sięga po znany wszystkim temat, musi (wydawałoby się) mieć ku temu jakiś powód (chciałoby się, by nie były to tylko pieniądze), a przede wszystkim pomysł. Może trochę inny punkt widzenia, inaczej rozłożone akcenty, nowocześniejsze tempo, dobre aktorstwo, efekty specjalne, napięcie, pasję, hołd dla ... Niestety, takie założenie w przypadku "Syna Bożego" może przynieść tylko rozczarowanie. Ten film powinien skończyć się na serialu "Biblia", z którego wyrósł, ewentualnie jako paradokumentalne wstawki do programu o życiu Chrystusa. Na dużym ekranie…
Kinowa wersja telewizyjnego hitu razi swoją prostolinijnością, natchnionym aktorstwem, patetyczną muzyką (Hans Zimmer musiał to skomponować w pięć minut), czarno-białym podziałem bohaterów, sztywnymi dialogami-recytacjami biblijnymi (może w oryginale brzmi to choć trochę lepiej niż w polskim dubbingu?), słabymi efektami specjalnymi (komputerowa animacja Jerozolimy swoje braki maskuje czymś w rodzaju mgły) i bardzo słabo prowadzoną narracją. Twórcy nie opowiadają. Oni, po prostu, odhaczają kolejne punkty z listy. Jeden cud, drugi, nauczanie. Zbawiciel z "Syna Bożego" jest postacią-plakatem, bez życia, bez człowieczeństwa, bez ducha. W dodatku wygląda trochę tak, jakby właśnie urwał się z odpustu lub targu spółdzielni zdrowej żywności.
To, że całość trwa aż 138 minut wynika nie z ogromu materiału, z którym twórcy się mierzą, ale z ich nieumiejętności budowania filmowej historii i napięcia. O wiele za dużo w "Synu Bożym" niepotrzebnych powtórzeń - retrospekcji i futurospekcji, narodzin i ukrzyżowania, wszelkich przeczuć bohatera. Reżyser, montażysta i producenci zapomnieli chyba, że seanse kinowe szczęśliwie nie są jeszcze przerywane reklamami i widzowie nie potrzebują czasu, żeby skoczyć do kuchni po herbatę, że dobre kino różni się od tak popularnych ostatnio tasiemców z "życia wziętych", z naturszczykami zamiast aktorów i pseudodialogami zamiast scenariusza. Przy "Synu Bożym" nawet "M jak miłość" wydaje się pasjonującą i genialnie opowiedzianą fabułą…
Wielka szkoda, bo to potężna, prawdziwie fascynująca i ciągle bardzo tajemnicza, wielowymiarowa opowieść, niezmiernie ważna dla milionów ludzi. Wciągająca nie tylko dla osób wierzących. Warta kolejnych filmów, ale nie kiczowatych ilustracji.