03-10-2015
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
Utrzymany w teledyskowym rytmie i stylu dramat o walce z rakiem może budzić skrajnie różne odczucia - od zachwytu po niesmak albo rozczarowanie.
Jedno jest pewne - takiego filmu o takiej tematyce jeszcze w Polsce nie było. Debiutujący jako reżyser operator Bartosz Prokopowicz postanowił opowiedzieć widzom o bardzo osobistej i bolesnej historii - chorobie i śmierci swojej żony - Magdy Prokopowicz, szefowej fundacji .
"Chemia" nie jest jednak biografią jeden do jeden. Bohaterka nosi inne imię (Lena). Nie ma specjalnie mowy o jej działalności w fundacji. Prokopowicz ze scenarzystką Katarzyną Sarnowską stawia przede wszystkim na... love story. Tak - "Chemia" to jeden wielki list miłosny. Oczywiście, nie jest to najbardziej optymistyczny z romansów, które widzieliście, ale nie można mu odmówić energii. Nie można mieć też za złe reżyserowi, że o opowiada z tupetem i energią, zamiast we łzach. Niemniej, przejaskrawiony, trącący sztucznością i pretensją styl może trochę odstręczać, tak jak i hasłowe, wykrzykiwane dialogi.
Jest w tym wszystkim dużo formy (całość jest podzielona na "rozdziały" przerywane animacjami ilustrującymi postęp choroby), mniej człowieka i jakiegoś autentyzmu.
Niezależnie od tego, jak oceni się wybraną przez Prokopowicza stylistykę, czy się w nią wejdzie czy odrzuci, na uwagę zasługuje Agnieszka Żulewska, która wcieliła się w Lenę. Dla roli aktorka przeszła rzadko spotykaną w naszym kinie metamorfozę fizyczną. To poświęcenie połączone z talentem sprawia, że na sali kinowej pojawia się być może więcej szczerych emocji niż na ekranie. Innymi słowy - lepiej do kina weźcie ze sobą chusteczki.