03-03-2013
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
"Prawie" to słowo, które cisnęło mi się na usta po obejrzeniu najnowszej komedii romantycznej zachwalanej z przywołaniem największych brytyjskich hitów tego gatunku. W tym filmie wszystko jest "prawie", "podobne do...", "niemal jak...". Niestety to tylko "prawie" i w tym przypadku robi (cytując klasyków) ogromną różnicę.
Niby mamy wszystkie części komedii romantycznej. Zakochani (fakt, że coraz mniej a nie coraz bardziej), dużo słów o miłości, przeszkody które trzeba przekonać, dowcipy przyjaciół, idylliczna atmosfera i nawet jakiś tam happy end. Mamy też ślub, Boże Narodzenie, egzotyczną podróż i zabawne (przynajmniej w założeniu) pomyłki tudzież nieporozumienia. Niestety dla "Daję nam rok" prawie wszystko już było i to w znacznie lepszym wydaniu.
Drużba kompromitujący siebie i państwa młodych toastem jest prawie jak Hugh Grant z "Czterech wesel...". Motyw zmian pór roku prawie jak z "Notting Hill". Alkoholowe ekscesy na firmowej imprezie prawie jak z ""... można by tak wymieniać jeszcze trochę. I niestety każdy z tych motywów został przedstawiony w wersji bardziej prymitywnej, płaskiej, wręcz prostackiej. Nie broni się teza, że film miałby być też w pewnym sensie parodią swoich sławnych poprzedników. Wydaje się raczej, że jego autorzy usiłowali wyprodukować coś podobnego, ale z użyciem "bardziej współczesnych" środków wyrazu (włączając w to uproszczone dialogi, rażące swoją dosłownością aluzje, niezliczoną liczbę przekleństw i mało smacznych seksualnych odniesień). Niestety, wszystko razem robi wrażenie, że na grupę docelową wybrali sobie nie tych którzy zazwyczaj oglądają komedie romantyczne, a zupełnie kogoś innego...
I wielka szkoda, że tak się stało bo opowiedziana w ten kiepski sposób historia miała ogromny potencjał, a poruszone w filmie tematy rzeczywiście są aktualne i warte pokazania. Imperatyw "bycia zakochanym", miałkość związków, mylenie zauroczenia z miłością, "zakochanie w zakochaniu" czy pytanie o podstawy małżeństwa - to tylko kilka problemów. Niestety żaden z nich nie został potraktowany tak jak na to zasługiwał.
Film ma kilka atutów - uroczy jak zwykle Londyn, przyzwoity poziom gry aktorskiej, trzy czy cztery naprawdę zabawne i "bardzo brytyjskie" epizody (brawo za gołębie!). Jednak to zdecydowanie nie wystarczy, nawet na przecietną komedię, a cóż dopiero na dzieło okrzyknięte "Najzabawniejszym brytyjskim filmem od lat".
Porównywanie "Daję nam rok!" do takich klasyków jak "", "Bridget Jones" czy "" uważam za grube nieporozumienie, mimo że stoi za nim prawie (znów prawie!) a sama kipa producencka. Cóż, scenarzysta i reżyser Dan Mazer powinien pozostać przy innych gatunkach komedii. "Borat" wyszedł mu zdecydowanie lepiej. A fani komedii romantycznych bardzo odczują brak ręki Richarda Curtisa...