27-09-2015
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
Robert Więckiewicz w roli nawróconego (do życia) pracoholika z korporacji lub komedia bez zaskoczeń.
Mniejsza jak dobrych aktorów ma się na planie, mniejsza jak fajny ma się wyjściowy pomysł. Czasami, po prostu, film się nie udaje lub udaje tylko przeciętnie.
"Król życia" miał szansę stać się idealnym lekarstwem na . Ot, lekka komedia o facecie w wieku średnim, któremu nagle coś się przestawia w głowie i miast biadolić nad , zaczyna z niego korzystać. Dzięki temu odbudowuje swój związek małżeński, zbliża się do dziecka, do przyjaciół z własnego dzieciństwa. Pomaga sobie i innym znowu się uśmiechać, cieszyć się z każdego kolejnego dnia. W tle lecą przeboje. Zdjęcia są nasycone wigorem. Wszystko gra. Wszystko jest na swoim miejscu.
Tylko że jakoś "" nie staje się zastrzykiem optymistycznej energii. Seansowi nieustannie towarzyszy poczucie, że gdzieś się to już wszystko widziało i wszystko jest kalką. Co prawda, na tym właśnie polega kino gatunkowe: ten sam schemat powtarza się po raz tysięczny ku zadowoleniu twórców i widzów. Tylko że ten każdy kolejny raz musi posiadać jakiś czar, jakąś minimalną różnicę - trochę inny żart, większy dystans, lekkość, przymrużenie oka.
"Król życia" takich rozwiązań raczej nie szuka. Patrzy na świat przez korporacyjne stereotypy i zgrane komediowe gagi. Może na tle większości rodzimych komedii wypada lepiej - stara się wyjść poza buduarowy żart i gwiazdy w skąpym odzieniu, ale takiej obsadzie - poza Więckiewiczem są w niej też Bartek Topa, Magdalena Popławska, Jerzy Trela, Jan Peszek i Krzysztof Czeczot - można było dać jednak lepszy materiał. Więcej w tym projekcie potencjału, niźli faktycznej siły. Chandrę ogłusza tylko chwilami.