Strona głównaKulturaKryptonim U.N.C.L.E. (The Man From U.N.C.L.E.)

Kryptonim U.N.C.L.E. (The Man From U.N.C.L.E.)

Umiarkowanie zabawny, umiarkowanie wciągający, umiarkowanie zagrany. Ze smaczkami, ale bez pazura.
fot. Kryptonim U.N.C.L.E.Co prawda finał "Kryptonimu U.N.C.L.E." może spokojnie posłużyć za otwarcie nowej franczyzy, ale - tak naprawdę - zdziwię się, jeżeli kolejne części powstaną. Ta produkcja rodziła się w bólach. Pierwsze pogłoski na temat realizacji filmowej wersji serialu "The Man From U.N.C.L.E.", który królował na antenie w latach 60. minionego wieku, pojawiły się około 2003 roku! Pierwotnie reżyserią miał zająć się niezbyt jeszcze wówczas znany Matthew Vaugh, który ostatecznie wziął się za całkiem inne projekty ("Kick-Ass", "X-Men", wreszcie "Kingsman: Tajne służby").

Potem pojawiło się nazwisko Stevena Soderbergha. na pokładzie pojawił się dopiero około 2012 roku. Plany obsadowe zmieniały się jeszcze częściej. Raz mówiło się, że w jednej z głównych ról wystąpi Tom Cruise, kiedy indziej, że . Albo Bradley Cooper. Albo Channing Tatum. Albo Johnny Depp. Albo Matt Damon. Aż dziw, że w końcu padł pierwszy klaps - z Henrym Cavillem, Armiem Hammerem, Alicią Vikander i . Ale i od prac na planie do premiery upłynęły niemal dwa lata.

Te niekończące się perypetie w jakiś sposób znalazły swoje negatywne odbicie w ostatecznym efekcie. Teoretycznie wszystko jest na miejscu. Fabuła - historia wspólnej akcji agentów wrogich mocarstw (ZSRR i USA - plus w tle Wielka Brytania) - najeżona jest pretekstem wszelkiej barwy: do pościgu, romansu, żartu, rozmachu, przygody, autodystansu. Grają gorące gwiazdy. Wreszcie reżyseruje mistrz udanej kinowej rozrywki, postmodernistycznych gierek i igraszek, ironicznej galopady i szalonej przygody pan Ritchie. Seans jednak pozostawia duży niedosyt. Może jako Człowiek ze stali - Superman Cavill się sprawdza, ale naprawdę daleko mu do czaru i talentu Cary'ego Granta, na którego zdaje się w "Kryptonimie…" pozować.

Hammer, choć coraz bardziej jestem przekonana, że zasługuje na miano największego sztywniaka w Hollywood, radzi sobie odrobinę lepiej, ale tylko odrobinę. Alicia Vikander głównie trzepoce sztucznymi rzęsami. Cała trójka blednie, wręcz znika, gdy na ekranie choć na sekundę pojawia się Hugh Grant. Brytyjczyk w mig kradnie show. Cóż więc pozostaje? No właśnie Hugh oraz - tak, oczywiście - wszystkie retro-wstawki, kostiumy, muzyka, zdjęcia, zabawa ze stylistyką kina lat 60. Jest na czym oko zawiesić, w co się zasłuchać. Zdarzają się sceny - perełki (włoska przekąska z widokiem na pościg po przystani), ale za rzadko, za smutno. Są za bardzo wymuszone. Wigor, tempo, energia i przytup pojawiają się dopiero pod koniec. Bynajmniej nie chodzi mi o efektowny pościg i małą eksplozję, ale jakiś oddech i humor, których wcześniej jest tak mało. Gdyby cały film trzymał poziom finału, z niecierpliwością czekałabym na ciąg dalszy. A tak…

Choć może tylko zrzędzę. Widz obok bawił się wyśmienicie i zaśmiewał niemal cały czas.

Dagmara Romanowska / megafon.pl

Zgłoś błąd lub uwagę do artykułu

Zobacz także

 

 

 

Skomentuj artykuł:

Komentarze mogą dodawać wyłącznie osoby zalogowane.
Jesteś niezalogowany: zaloguj się / zarejestruj się




Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Senior.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Komentarze niezgodne z prawem i Regulaminem serwisu będą usuwane.

Artykuły promowane

Najnowsze w dziale

Polecane na Facebooku

Najnowsze na forum

Warto zobaczyć

  • Akademia Pełni Życia
  • Umierać po ludzku
  • Hospicja.pl
  • Kosciol.pl
  • Oferty pracy