20-05-2011
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
Zdarzyło wam się spotkać dawnego kumpla, u którego nic się nie zmieniło? Ta sama fryzura, te same nawyki, to samo poczucie humoru. Wystarczył moment byście poczuli się dobrze w jego towarzystwie i znakomicie bawili. Dokładnie to czeka was podczas seansu "Piraci z Karaibów. Na nieznanych wodach".
W obrazie Roba Marshalla kapitan Jack Sparrow, a także wszyscy jego sojusznicy i rywale, wyruszają poszukiwać mitycznego Źródła Wiecznej Młodości.
Nasz drogi bohater powraca z sobie tylko znanym wdziękiem, nonszalancją i wrodzonym (odziedziczonym po Keithie Richardsie) urokiem osobistym. Ten sam chwiejny krok, powściągliwość w odgrywaniu bohatera, błyskotliwe przemyślenia (przepięknie mówi o uczuciach). Najnowsza odsłona przygód bezbłędnie ładującego się w tarapaty kapitana to kontynuacja doskonale znanej receptury. Ostre wymiany zdań, zacięte pojedynki, bajeczne krajobrazy, a przekładając to na język filmowy - znakomite dialogi, imponujące zmyślną choreografią sceny walki, cudowne zdjęcia. Co więcej, po nieco nudnawym poprzednim filmie, "Piraci z Karaibów: Skrzynia umarlaka", udało się wnieść do najnowszego dzieła więcej życia.
Scenariusz jest znacznie ciekawszy, więcej tu intryg, tajemnic, no i są krwiożercze syreny. Niemałym atutem jest również, a może przede wszystkim, butna i temperamentna Angelica, czyli Penélope Cruz, tworząca idealny duet z Johnnym Deppem. Bardziej niż zwykle udała się ponadto kreacja Barbossy (Geoffrey Rush) - jednonogi pirat próbujący uchodzić za arystokratę dostarcza sporo powodów do uśmiechu.
Można się czepiać. Że nic nowego, że wtórne, za długie, że niektóre sceny zbędne. Tylko po co? Lepiej siąść w kinie, włożyć niewygodne okulary do 3D i po prostu świetnie się bawić. Proszę wierzyć, nie będzie to trudne.
P.S. Po kosmicznie długich napisach końcowych czeka jeszcze obiecująca wiele na przyszłość jedna scena.