21-08-2016
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
W języku angielskim jest słowo "cute", które gromadzi w sobie określenia uroczy, słodki, miły, wdzięczny. Właśnie ten epitet najlepiej pasuje do "Śmietanki towarzyskiej" Woody'ego Allena.
Hollywood, lata 30. Młody chłopak (Jesse Eisenberg) wyrusza z Nowego Jorku do Los Angeles, by tam, dzięki wujowi, wpływowej osobistości w branży filmowej (), zrobić karierę i znaleźć szczęście. Szybko jednak odkrywa, że Hollywood, choć potrafi nęcić i uwodzić jest puste. Ze złamanym sercem wraca w rodzinne strony, gdzie - trochę z przypadku - robi karierę, prowadząc klub nocny.
nie jest już tak błyskotliwy jak kiedyś. Nie jest już tak dobrym obserwatorem. Mniej w nim jednocześnie cynizmu, a w jego humorze sarkazmu i ironii. Częściej się powtarza, wręcz autocytuje. To jednak wciąż inteligentny i zabawny twórca. "Śmietanka towarzyska" nie jest dziełem wybitnym, ale się broni. Głównie urokiem, wdziękiem, hollywoodzko-manahattanowym blichtrem i pewną zamierzoną naiwnością. Bracia Coenowie w "!" znacznie lepiej obnażyli i zdekonstruowali kinowy światek, ale nowojorczyk znakomicie wykorzystał te realia jako trampolinę do opowiedzenia historii o miłości i o tym, co w życiu tak naprawdę jest ważne (też bez niespodzianek, nie sukces i pieniądze). Allenowi należą się ponadto brawa za prowadzenie Kristen Stewart, która potrafi być tylko minimalnie zmanierowana, a rozedrganie Jesse'ego Eisenberga okazuje się czasem wręcz urocze.
Może uznanie filmu Woody'ego Allena za sympatyczny jest poniżej oczekiwań, ale prawdę mówiąc takich obrazów zawsze będzie za mało. Może więc lepiej pogodzić się, że poziomu "Annie Hall" już nie zaznamy i cieszyć się sympatyczną "Śmietanką towarzyską".