10-01-2016
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
Piękna, wzruszająca i pokrzepiająca opowieść. Przede wszystkim mądre i jednocześnie zabawne kino, w którym powinna się odnaleźć większość z widzów.
Kinga Dębska sięga w swoim najnowszym filmie do własnych doświadczeń. Jej samej przyszło mierzyć się z odchodzeniem rodziców, z konfliktem z siostrą. Streszczenia "Moich córek krów" mogą nie brzmieć zachęcająco - rodzinny świat znanej aktorki () z dnia na dzień się rozsypuje. Najpierw drastycznie i bez zapowiedzi pogarsza się stan matki. Potem dowiaduje się o nieuleczanej chorobie ojca. Musi dogadać się z siostrą (Gabriela Muskała) i jej mężem () w kwestii opieki nad rodzicami. Sprawa nie jest łatwa ze względu na skrajnie różne temperamenty i osobowości sióstr. Kochają się i nie cierpią jednocześnie. Innymi słowy… dramat obyczajowy, wyciskacz łez. Ale nic bardziej mylnego.
Kinga Dębska obiera inną drogę, o wiele trudniejszą i zarazem o wiele bardziej do widza przemawiającą - tragifarsę. W czasie seansu "Moich córek krów" śmiech miesza się z łzami - i trudno nawet powiedzieć czego jest więcej. Na koniec pozostaje ciepłe uczucie akceptacji, pogodzenia się z kolejami życia. To bardzo ludzkie kino - i bardzo mocno po ziemi stąpające.
Gdyby pokusić się o jakieś filmowe porównania, można by zapewne odwołać się do "33 scen z życia" , w którym obrazie reżyserka mierzyła się ze śmiercią własnych rodziców i starała się pokazać śmierć jako część życia, w którym trzeba zadbać o tysiąc prozaicznych drobiazgów. Może u Dębskiej wnioski są podobne, ale droga jednak całkiem inna - bardziej na widza otwarta, lekka. Nie dziwi, że film zdobył już uznanie na świecie i że amerykańscy krytycy chętnie zobaczyliby go na swoich ekranach.
Zobacz zwiastun: