Strona głównaKulturaTani drań - Wywiad rzeka z Wiesławem Michnikowskim strona 2 / 2

Tani drań - Wywiad rzeka z Wiesławem Michnikowskim

strona 2 / 2


fot. PrószyńskiTato, dlaczego zostałeś aktorem?

Właściwie nigdy tego nie planowałem. Gdyby przed II wojną światową ktoś mnie spytał, co chcę robić, to powiedziałbym, że może będę grafikiem, bo uwielbiałem rysować. Chociaż raczej nie. Pewnie związałbym się z filmem.

A więc jednak aktorstwo?

Ależ skąd! To byłaby praca po drugiej strony kamery. Może zostałbym operatorem, bo moją pasją zawsze była fotografia. Lubiłem też technikę.

Kiedy miałem kilka lat, zmontowałem pierwszy projektor, kupowałem na wagę zużyte filmy i montowałem z nich całość, a potem urządzałem projekcje dla rodziny i kolegów.

To w jaki sposób trafiłeś do teatru?

W czasie wojny zostałem skierowany przez niemiecki urząd pracy do zakładów naprawczych Elektrycznej Kolejki Dojazdowej w Grodzisku Mazowieckim. Tam pewnego razu dostałem polecenie, żeby zreperować pantograf. I jak się tym zajmowałem, kopnął mnie prąd. Zleciałem z wagonika na ziemię. Musiałem upaść na głowę, bo po wojnie zostałem aktorem...

Teraz żartujesz ze mnie. Powiedz, proszę, jak było naprawdę.

Tuż po wyzwoleniu Warszawy postanowiłem pojechać do Lublina. Chciałem zdawać na politechnikę, bo w czasie wojny skończyłem technikum samochodowe. Jednak zamiast na studia trafiłem do wojska. Na szczęście przełożeni dostrzeg­li u mnie talent aktorski. Dzięki temu zamiast zdobywać Berlin, zacząłem podbijać serca publiczności w lubelskim Domu Żołnierza jako aktor w mundurze.

To jest historia na książkę!

No to spróbujmy ją napisać. Choć nie wiem, czy będę miał siłę odpowiadać na tyle pytań, bo jestem już w wieku przedpogrzebowym.

Poza tym nigdy nie lubiłem i nie umiałem mówić o sobie. Może właśnie dlatego zostałem aktorem? W tym zawodzie zawsze mogłem ukryć się za postacią, którą grałem, wcielać się w kolejne osoby.

Jednak spróbujmy, możesz pytać o wszystko.

Zacznijmy zatem od początku...

O swoim rodowodzie mogę powiedzieć tak:
Najpierw był chaos, magma i papka,
aż się spotkali, gdzieś ukradkiem,
moja prapraprapraprababka
z moim praprapraprapradziadkiem.
Ona go prosi, nie figluj, bo dzień
i święty Swantewit przy drodze,
lecz on na jej prośby był głuchy jak pień
i z tego to pnia ja pochodzę.


Ale to nie ja napisałem, to Marian Załucki.

A Ty?


fot. Wiesław Michnikowski 31 VII 1929Urodziłem się w sobotę, 3 czerwca 1922 roku w Warszawie przy ulicy Pańskiej 100 w mieszkaniu numer 37. W tej kamienicy mieszkaliśmy aż do Powstania.

Wiesz, że ten dom jeszcze stoi! Możemy tam pojechać, pokażę ci to podwórko i nasz balkon, opowiem, jak tam kiedyś było...

A więc jedziemy. Zabraliśmy ze sobą Anię, siostrzenicę Taty, bo ją też bardzo interesuje ta historia. Okolica robi niezwykłe wrażenie. Centrum miasta, a tam trzy stare kamienice otoczone nowymi, „szklanymi" budynkami i placami budów. Te wykopy i nieubłagane działanie czasu powodują pęknięcia na ścianach starych kamienic.

Stajemy przed domem pospinanym stalowymi klamrami.

To te drzwi, przez tę klatkę schodową można było przejść na podwórko naszej kamienicy. A stamtąd możemy zrobić zdjęcie...

Powstrzymujemy Tatę przed wejściem na półpiętro. Drewniane schody są krzywe, wydeptane, a poręcze niekompletne. Na klatce schodowej zwracają uwagę bardzo wysokie drzwi do mieszkań (mają około dwóch i pół metra) oraz piękne wzory na posadzce. Przechodzimy dalej, na podwórko kamienicy przy Pańskiej 100.

To tu mieszkaliście?

Tak. Kiedyś to podwórko wyglądało inaczej. Ach, ile rzeczy tu się działo... Wszystko wam opowiem. A tam na trzecim piętrze mieszkaliśmy. To znaczy rodzice, ja, moja szesnaście lat starsza siostra Irena i również starszy, o dwanaście lat, brat Feliks. Mieliśmy też wielu zaprzyjaźnionych sąsiadów.

Ale to niestety dawne czasy, dziś mieszkają tu zupełnie inni ludzie. Obcy.

Wiem, że interesowałeś się historią naszej rodziny?

Tak, próbowaliśmy kiedyś z Ireną uporządkować wiadomości o naszych przodkach. Zarówno tych ze strony Ojca, jak i Matki.

Kim byli Twoi rodzice?

fot. Rodzina MichnikowskichMoja matka Franciszka z domu Skrzypek pochodziła z rodziny od pokoleń związanej z Warszawą. Jej rodzice, Zofia Lange i Franciszek Skrzypek, wzięli ślub 28 września 1882 roku w kościele Wszystkich Świętych przy placu Grzybowskim. W tej samej świątyni została ochrzczona urodzona 10 października 1883 roku ich córka, moja matka, a twoja babcia. Natomiast 26 września 1905 roku w kościele Narodzenia Matki Boskiej na Lesznie wzięła ślub z Mieczysławem Łukaszem Michnikowskim. Ojciec był od niej starszy o trzy lata.

Rodzina Twojego Ojca też pochodziła z Warszawy?

Ród Michnikowskich wywodzi się z Poznańskiego. Mój pradziadek Walenty miał tam ogromny majątek. Niestety został skonfiskowany po powstaniu styczniowym.

Walenty miał czterech synów. Józef, mój dziadek, był dyrektorem Hotelu Saskiego w Warszawie. Władysław zarządzał gorzelnią koło Nasielska. Stanisław był dyrektorem Haberbuscha - Towarzystwa Akcyjnego Browaru Parowego i Fabryki Sztucznego Lodu „Haberbusch i Schiele". To był wówczas jeden z największych browarów w Europie. Natomiast Franciszek został księdzem.

Zawód księdza był popularny w rodzinie, pamiętam, jak razem odwiedzaliśmy parafie, z którymi związane było nasze nazwisko.

Tak. Brat dziadka Władysław miał siedmioro dzieci, jego syn Józef był prałatem, a Bolesław kanonikiem i proboszczem w Osjakowie nad Wartą. U księdza Bolesława moja siostra i brat często spędzali wakacje. To było miejsce bardzo otwarte dla ludzi, a ksiądz Bolesław pozostał w dobrej pamięci mieszkańców Osjakowa. W kruchcie tamtejszego kościoła wisi jego wielki portret.

Wiele lat później dowiedziałem się, że na probostwie w Osjakowie, we wczesnej młodości, wychowywała się matka Tadeusza Różewicza, o czym wspomina Zbigniew Majchrowski w swojej książce pod tytułem Różewicz. Sam poeta zachował we wspomnieniach z dzieciństwa wakacyjne wizyty na tej plebanii.

Ty też miałeś zadatki na księdza, bo jako trzyletni chłopiec zacząłeś śpiewać w kościele?

fot. W skeczu kabaretu WagabundaTak, to było w naszym kościele parafialnym, u Wszystkich Świętych. Zaśpiewałem Bajaderę, arię z operetki Kálmána pod tytułem Bajadera.

Zdenerwowana Mama nie doceniła mojego artystycznego debiutu i wyprowadziła mnie z kościoła.

Chyba całkiem słusznie postąpiła?

Cóż, ten repertuar zupełnie nie pasował do tego miejsca, bo nie dość, że to aria z operetki, to na dodatek Bajadera była wytworną nałożnicą do wynajęcia.

W ogóle moja biedna Mama miała ze mną kłopot, bo chciała, żebym został księdzem - w rodzinie był przecież i prałat, i kanonik... A ja zszedłem na złą drogę i zostałem aktorem.

Żałujesz tej decyzji?

Dziś nie wyobrażam sobie, żebym mógł robić coś innego.


Więcej opowieści o życiu Wiesława Michnikowskiego znajdą Państwo w książce „".
Strony : 1 2
 

Zobacz także

 

 

 

Skomentuj artykuł:

Komentarze mogą dodawać wyłącznie osoby zalogowane.
Jesteś niezalogowany: zaloguj się / zarejestruj się




Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Senior.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Komentarze niezgodne z prawem i Regulaminem serwisu będą usuwane.

Artykuły promowane

Najnowsze w dziale

Polecane na Facebooku

Najnowsze na forum

Warto zobaczyć

  • Internetowe Stowarzyszenie Seniorów
  • Kosciol.pl
  • Akademia Pełni Życia
  • Pola Nadziei
  • Oferty pracy