09-07-2011
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
Moją lekturą nacodzienną nie są dzieła Prousta czy Joyce`a ale za książkami Grocholi nie przepadam. (Z wyjątkiem „Trzepotu skrzydeł" opowiadającej o przemocy w młodym małżeństwie. To przeczytać naprawdę warto.) Do wspomnień Grocholi podchodziłam więc jak pies do jeża.
Moja niechęć wzięła się między innymi z powodu licznych wywiadów jakich udzieliła dziennikarzom różnych mediów. Wiedziałam więc i o jej pracy w szpitalu, i o małżeństwie oraz szalonej zakazanej miłości, która rozwaliła ten związek. O córce i chorobie, budowie domu oraz zawodowym odpisywaniu na listy czytelników jednego z pism.
Jednak nie żałuję, że wspomnienia przeczytałam. Książka wyraźnie rozpada się na dwie części. Pierwsza to beztroskie dzieciństwo i wczesna młodość, rodzice, brat, szkoły, nauczyciele, koleżanki i koledzy. Dowiadujemy się więc, że zawsze chciała zostać pisarką dlatego dużo pisała (dostajemy próbkę w postaci szczęśliwego zakończenia „Pana Wołodyjowskiego").
Grochola opisuje psikusy jakie robiła wraz z kolegami, pisze co to było klopkomando, jakie łacińskie hasło ułożyli chłopcy i co obcięła na obozie jednemu druhowi. Nie to o czym pomyśleliście. Wspomina też na jakim filmie była 26 razy i w jaki sposób brać uczniowska witała delegację jednego z przywódców kraju o słusznym, wtedy, ustroju, a także zabawną scenę gdy wystąpiła tylko w gorsecie i szpilkach przed dwoma panami.
Druga część książki to konsekwencja uznania, że dobrym pisarzem można zostać tylko po skończeniu medycyny autorka idzie więc pracować jako salowa do szpitala, aby zarobić dodatkowe punkty. Ta praca wciągnęła ją jak czarna otchłań. „Siedziałam przy wielu umierających, niestety, nikt mnie nie nauczył jak towarzyszyć umierającym."
Po kilku latach wraca do szpitala jako pacjentka z nieoperacyjnym rakiem. Jest po rozwodzie, ukochany dla którego rzuciła męża nie pali się do stałego związku, może liczyć tylko na rodziców. I na kolegę szkolnego lekarza, który postanawia, że jednak operacja odbędzie się. „Noce w szpitalu są najgorsze. Kiedy już wszyscy pójdą, a ja przestaję udawać, że się nie boję." „... w każdą minutę tej ciszy wkrada się śmierć. Niepostrzeżenie, nie ma przecież strażników przy wejściu, nie legitymują..." „Jak do mnie przyjdziesz? Jak motyl nocny cichutko otrzesz się o twarz, sypniesz puszkiem ze skrzydeł."
Grochola twierdzi, że dostała od losu wiele wspaniałych prezentów. Pierwszym był cały pieczony kurczak pod choinką od Babci. Poza tym córka, wspaniali przyjaciele bez których nie wybudowałaby swojego pierwszego mającego 60 m2 domu. A w nim zwierzęta o imionach: Supeł, Zaraz, Przytul, Potem.
Dla mnie puentą tej ksiązki jest stwierdzenie: „Dopóki żyjemy na nic nie jest za późno, na radość, nadzieję, miłość, bez względu na to ile ma się lat, i bez względu na to co się zdarzyło niegdyś."
Recenzja nadesłana przez panią Irenę Brojek (Alodia1949). Serdecznie dziekujemy.