14-03-2007
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
Pomyślałam: powinien nosić szalik, bo się zaziębi.
Ująwszy grzyba między kciuk i palec wskazujący, przyglądał mu się z niesmakiem.
– Na co to? – spytał.
Poczułam, że oblewam się rumieńcem.
– No, mów – zażądał. – Co się ze mną stanie, jak go zjem?
– To na ulżenie w bólach porodowych – odszep¬nęłam.
Szczeknął krótkim śmiechem, po czym powiedział:
– Zatrzymam go sobie, skoro znalazłaś go pod moim drzewem. To moje ulubione drzewo, bo ma twarz
podobną do mojej starej babci. Widzisz jej nos? Tu, gdzie ta odłamana gałąź; te dwie dziury po sękach to oczy, a to zbutwiałe zagłębienie pod spodem wygląda kropka w kropkę jak jej zwiędłe, ściągnięte usta. Podejdź bliżej i przypatrz się. Podejdź bliżej, mówię.
Nigdy dotąd nie myślałam o rzeczach w taki sposób, ale nagle, gdy pokazał mi tę twarz, zobaczyłam ją, jakby za sprawą jego słów wyszło na jaw to, co było ukryte – i w gwałtownym szoku, któremu towarzyszyły lekkie mdłości, uświadomiłam sobie, że jest więcej niż jeden sposób widzenia świata.
– Skoro dałaś mi prezent, to i ja powinienem dać ci coś w zamian – powiedział. Sięgnął ręką pod koszulę, wyciągnął coś i od niechcenia rzucił w śnieg.
Nie powinnam była tego podnosić, ale podniosłam. Wyglądało jak jajko, ale całe ozdobione było kamieniami połyskującymi jak ogień i lód, i misterną, pełną esów-floresów koronką lśniącego metalu. Świeciło w moich skulonych dłoniach. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam takich kolorów.
– Zajrzyj do środka – powiedział.