19-05-2014
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
Cokolwiek stosuje Nicole Kidman, botoks czy operacje plastyczne, to działa. Wygląda świetnie, zero zmarszczek, idealna cera chociaż… Grace Kelly to najsłabsza rola w jej karierze. Film na pewno.
Wzniosła muzyka i mnóstwo zbliżeń oczu , królewskie dekoracje, eleganckie kostiumy i kilka ogólnych widoczków Monako. Ładne, ale co z tego? Po produkcji, która opowiada o jednej z najbardziej barwnych postaci w historii kina i rodzin królewskich, naprawdę oczekiwałoby się więcej. Tym bardziej, że scenariusz trafił swego czasu na hollywoodzką czarną listę - świetnych pomysłów, które szukają finansowania. Tymczasem "Grace księżna Monako" nuży. To ani film o aktorce, ani o księżnej, ani o , ani o miłości, ani o rodzinie, ani o poświęceniu. Albo inaczej - każdy z tych tematów przewija się przez ekran (ze szczególnym naciskiem na konflikt: aktorskie marzenia kontra monarsze obowiązki i etykieta), ale na żaden reżyser Olivier Dahan ("Niczego nie żałuję - Edith Piaf") i scenarzysta Arash Amel nie mają do końca pomysłu. Chyba sądzili, że wystarczy zaangażować Kidman i powierzyć jej rolę Kelly, reszta "zrobi się sama". Niestety…
Kidman jako Kelly wypada wyjątkowo sztucznie, nieco napuszenie. Jej własny wizerunek i sława w cień spychają postać. Trochę przeszkadza też jej wiek. Wygląda fantastycznie, ale… gra jednak osobę młodszą o kilkanaście lat i daje się to odczuć.
Film otwiera zastrzeżenie, że historia jest fikcyjna, choć inspirowana faktami. Przywołane zostają też słowa Grace Kelly, przypominające, że jej życie nie ma nic wspólnego z bajką. I tak "Grace księżna Monako" wpada w jakąś dziwną . Twórcy jednocześnie starają się pokazać z jakimi wielkimi dylematami i problemami Kelly miała do czynienia, a jednak cały czas serwują banał z banałem, jakąś kiczowatą, nieco napuszoną bujdę. Podobno królewska rodzina Monako film zbojkotowała. Trudno im się dziwić.