24-02-2012
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
Podczas seansu "Hugo i jego wynalazek" na nowo zrozumiemy, co znaczą słowa fabryka snów i magia kina. Za inspirację posłużyła Martinowi Scorsese twórczość Georges'a Mélièsa, prekursora science fiction w kinie, filmowego wizjonera.
Historię jego życia reżyser splótł z opowieścią o chłopcu, którego powołaniem było naprawianie rzeczy. Po śmierci ojca, najważniejsze dla Hugo było uruchomienie tajemniczego automatona, który zdaniem młodzieńca skrywał wiadomość od jego taty.
Gdyby chcieć wysłać w kosmos, do obcej cywilizacji jedno dzieło, które miałoby pokazać, dlaczego film jest wspaniałym wynalazkiem, mógłby to być właśnie "Hugo...". Ten obraz zawiera wszystko, co w kinie najlepsze. Jest piękna wzruszająca historia, barwne, wyraziste postaci, mądre przesłanie. To jednak można powiedzieć o wielu obrazach. U Scorsese mamy jeszcze masę detali, składających się na wielkość produkcji. Klimat paryskiego dworca lat 20., niesamowite, szafirowe oczy Hugo, dobermana łudząco przypominający Sachę Barona Cohena oraz , które w końcu nie jest efekciarską sztuczką, technologiczną zabawką, tylko nowym środkiem wyrazu, czego najlepszym przykładem prosta scena z policjantem spoglądającym nam prosto w oczy. A wszystko misternie połączone, idealnie dopasowane niczym trybiki mechanizmu zegara. Pełne finezji i polotu, nieskażone banałem.
"Hugo i jego wynalazek" zauroczy dzieci, zachwyci znawców kinematografii i rozkocha wszystkich pozostałych. stworzył rzecz bliską ideału. Genialnie połączył przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Prostą historię zmienił w fantastyczne, wielowymiarowe arcydzieło, a hołd dla magii kina w magiczną opowieść.