18-11-2013
zmień rozmiar tekstu
A+ A-
Wystarczy dobry aktor, dobry reżyser i dobry scenariusz, by powstał dobry film. Po prostu.
Zdanie z wstępu może wydawać się truizmem, ale kto regularnie ogląda amerykańskie dzieła, wie, że nie jest to ani takie proste, ani oczywiste. Przynajmniej nie dla każdego. , Paul Greengrass i Billy Ray udowadniają jednak, że nie jest to niemożliwe.
Obraz zainspirowany został prawdziwymi wydarzeniami, do których doszło w 2009 roku na pokładzie frachtowca Maersk Alabama. Tytułowy kapitan Phillips (Hanks z szansą na kolejnego Oscara) zostaje porwany przez somalijskich piratów. Najpierw atakują statek, którym dowodzi, a następnie biorą go jako zakładnika do łodzi ratunkowej, domagając się wysokiego okupu. Od tego czasu zaczyna się prawdziwa walka - na nerwy, na charaktery, na strach.
Początkowo wydaje się, że nie czeka nas nic nadzwyczajnego. Typowe wprowadzenie z przedstawieniem postaci, krótka charakterystyką, pozwalającą zrozumieć ich dalsze zachowania. Potem faceci z bronią, napad, komplikacje. I on. Bohater-niebohater. Spokój, opanowanie Phillipsa, jego rozsądek ratują załogę. Nie jest to jednak typ nieustraszonego, walecznego chojraka, wręcz przeciwnie. Widać po nim , widać, że nie jest pewien swych działań, ale właśnie przez to jest prawdziwy. Tym zdobywa widza. Pewną normalnością, przyziemnością, czasem nawet ułomnością.
Im dalej w film, tym więcej emocji, więcej dramatów. Brytyjski reżyser szczęśliwie unika typowej dla Hollywoodu histerii i egzaltacji, chętnie natomiast czerpiąc z dokumentalnej szorstkości. Nie tworzy może bardzo surowego dzieła - jednak muzyka, zgrabny montaż, kilka bardziej spektakularnych ujęć się pojawia - niemniej, przez dużą część jego obraz jest niesłychanie klaustrofobiczny, zarówno dosłownie (niewielka przestrzeń łodzi), jak i w przenośni. Czujemy bezradność, lęk Amerykanina, to jak coraz bardziej zawężają się jego opcje Podobnie zresztą sprawa ma się w przypadku jego przeciwnika, Somalijczyka Muse (świetny, godny Hanksa partner - Barkhad Abdi).
Kino Greengrassa najlepiej opisuje słowo konkretny. W "Kapitanie Philipsie" jeszcze bardziej niż w jego ostatnich obrazach (seria Bourne'a, "Green Zone") nie ma miejsce na ckliwości, rozdrabnianie się, łopatologię. U niego liczą się ludzie, zdarzenia i , których nie trzeba na siłę podkolorowywać i podrasowywać. Dobry, rzeczowy film, trzymający w napięciu, ze zwrotami akcji, znakomicie zagrany. Dla niektórych, takie to proste.