Strona głównaKulturaSzklana pułapka 5 (A Good Day to Die Hard)

Szklana pułapka 5 (A Good Day to Die Hard)

Kiedy dowiedziałam się, że "Szklana pułapka 5" trafi do kin w Walentynki, pomyślałam, że to doskonały pomysł. Niestety, nie przewidziałam, że Bruce złamie mi serce.
Szklana pułapka 5 (A Good Day to Die Hard)Może nie do końca Bruce, choć trochę też, ale John Moore (reżyser) i Skip Woods (scenarzysta). Ci panowie chyba nie widzieli żadnego z czterech poprzednich obrazów z serii albo w ogóle nie skumali na czym fenomen "Szklanej pułapki" polega. Nie wystarczy, że John McClane znów znajdzie się w nieodpowiednim czasie, w nieodpowiednim miejscu, ale dzielnie da sobie radę, rzucając przy tym sarkastyczne komentarze.

Moore i Woods uznali jednak, że wystarczy, bowiem zrobili z najnowszego "Die Hard" pozbawiony sensu zlepek mniej lub bardziej zabawnych tekstów oraz serii wybuchów, przeplatanych strzelaninami i pościgami. Ten film nie ma scenariusza! Dobra, niby jest jeden zły Rosjanin, który zagraża drugiemu złemu Rosjaninowi, a we wszystkim chodzi o kasę i uran z Czernobyla. Opowieść jest jednak tak durna i źle, a przede wszystkim nudno opowiedziana, że chce się płakać. Żadnej zmyślnej intrygi, elementu zaskoczenia, żadnego porządnego czarnego charakteru. To kolejna wada filmu. Wszyscy poza McClane'em są nijacy. Zero charyzmy, wyrazistości. Przecież to m.in. stanowiło dotąd siłę "" - obok Johna były inne kapitalne postaci - nawet pracownice lotniska zapadały w pamięć. Tu osiłkowaty synalek o tępym wyrazie twarzy, zadziorna dziunia z mocno pomalowanymi ustami i dwóch Ruskich. I nie jest to wina aktorów (acz filmów z Jaiem Courtneyem śledzić nie będę), niestety nie stworzono im pola do popisu. Pojawiają się i znikają w huku eksplozji i hałasie świszczących kul. Całość ratuje , wciąż z szelmowskim uśmiechem, w końcu z paroma zmarszczkami, boski, kiedy mówi, a raczej próbuje, mówić po rosyjsku. Szkoda tylko, że McClane'a też trochę zepsuli, momentami rozmiękczając i wkładając mu w usta ckliwe teksty.

John nie jest sfrustrowanym policjantem na bakier z przełożonymi i zasadami, który musi walczyć z psychopatami, lecz turystą na wakacjach, próbującym naprawić relacje z synem [ziew!]. Widz nie ma kompletnie poczucia, że Bruce znów sam przeciwko wszystkim musi ocalić świat (albo chociaż Rosję), a to już niewybaczalne. Nawet absurdalne sceny wyczynowe (auto zwisające z helikoptera) nie robią wrażenia, giną bowiem w płomieniach.

Prawda jest taka, że gdyby bohater nie nazywał się John McClane, gdyby nie miał w zanadrzu kilku kąśliwych uwag, można by było zaangażować dowolnego pseudo-aktora z kilkoma wyeksponowanymi mięśniami i mielibyśmy przeciętny, niczym niewyróżniający się film sensacyjny, którego tytułu nikt by po latach nie pamiętał. "A Good Day to Die Hard" też najlepiej zapomnieć.

Joanna Moreno / megafon.pl

Zgłoś błąd lub uwagę do artykułu

Zobacz także

 

 

 

Skomentuj artykuł:

Komentarze mogą dodawać wyłącznie osoby zalogowane.
Jesteś niezalogowany: zaloguj się / zarejestruj się




Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Senior.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Komentarze niezgodne z prawem i Regulaminem serwisu będą usuwane.

Artykuły promowane

Najnowsze w dziale

Polecane na Facebooku

Najnowsze na forum

Warto zobaczyć